Jedziemy na poprawiny do Novofilii. A właściwie imprezę, którą organizuje babcia Ildara z okazji jego ślubu. Przed południem idziemy do ogrodu wykopać butlę, którą Murad zakopał 14 lat temu w ziemi. Nadzieje na dobre białe wino. Celebrujemy wykopywanie, rozlewanie... Winorośl ma tu wspaniałe warunki do rozwoju, brak wiosennych przymrozków, gorące lato, dużo słonecznych dni, powodują , że jagody winorośli mają dużą zawartość cukru, co już stanowi dobrą bazę dla wytwarzania wina. Ale jak wiadomo owoce to nie wszystko i trzeba spełnić więcej warunków, aby wino było wykwintne. Niestety w przypadku wykopanego z ogrodu wina, te pozostałe warunki nie zostały spełnione, wino dostało zapewne powietrza i wytworzył się ocet. Cóż pozostaje pić miejscową "Rozalię" :-) w altanie obserwując drzewa uginające się od owoców, orzechów, pędy winorośli ozdobione gronami większymi niż ludzka głowa, jestem w owocowym raju......
Pomagam przygotować szaszłyki, zjeżdżają się powoli goście. Jedziemy z Ragimem po Anzhelę na granicę z Azerbejdżanem. Ragim interesuje się piłka nożną i sportami walki. Nie spodziewałem się, że tak wiele wie o polskiej organizacji KSW. Zadziwia mnie swoją wiedzą.
Wracamy na imprezę. Większość gości to Lezgini, tak jak w Makhackale młodzież nie używa języka lezgińskiego, tak tu posługują się nim wszyscy. Ni w ząb nie jestem w stanie zrozumieć, o czym rozmawiają. Z grzeczności dla mnie przechodzą na rosyjski. Fascynuje mnie język lezgiński, nie jest łatwy, dość trudna wymowa, głoski gardłowe i nosowe są najtrudniejsze dla mnie, na razie opanowuje podstawowe frazy: "jad kanzvu" i "fu kanzvu" co znazczy "chę pić" i "chę jeść". Dzięki temu jakoś tu przeżyjemy ;-).
Póki co objadamy się szaszłykami, afarem, hinkalem, tańczymy lezginkę...
Tu w końcu rozpalam pierwszy raz w życiu samowar. nie wiem, czy to czar miejsca, czy rzeczywiście ma to znaczenie, ale herbata przygotowana w samowarze smakuje jakoś tak lepiej.