Geoblog.pl    Boyadel    Podróże    Tajlandia    Bangkok
Zwiń mapę
2010
03
kwi

Bangkok

 
Tajlandia
Tajlandia, Bangkok
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 8202 km
 
Wylądowaliśmy hurrrrrrrrrra! Jak to mówią, należy sobie życzyć tyle samo lądowań co startów. Po wyjściu z lotniska uderza nas ciepłe powietrze zwiastujące piękny dzień.
Jest 3 nad ranem. Autobusy nie kursują, więc trzeba skorzystać z taksówki, których jest pełno pod lotniskiem. Wołają za kurs ok. 80 zł. w przeliczeniu na nasze. Już po kilku chwilach pojawia się właściciel taksówki, która nie może parkować przed lotniskiem. Przezwyciężamy obawy i dajemy się namówić na kurs. Taszczymy walizki na piętrowy parking i pakujemy się do różowego Hyundaia. Zarabiamy na tym ok 30 zł. Facet jedzie jak szalony, Bangkok nocą jest pusty. Dojazd do centrum zajmuje nam nie całą godzinę.
Hotel zarezerwowaliśmy przez internet niedaleko znanej wszystkim odwiedzającym Bangkok ulicy Khao San, w okolicy, której jest wiele hotelików, tak że praktycznie nie trzeba dokonywać wcześniejszej rezerwacji. No ale my oczywiście nie lubimy stresu, więc zaplanowaliśmy wszystko szczegółowo. Hotelik o średnim standardzie, ale przynajmniej czysto. Po wejściu do łazienki spotkanie z przedstawicielem tajlandzkiej fauny, ok. 6 cm robak biegał po podłodze i zniknął gdzieś w kratce ściekowej. Zasypiamy natychmiast wsłuchując się w terkot klimatyzacji. Wypoczęci ruszamy w miasto gdzieś ok. godz. 11-stej. Idziemy w kierunku Pałacu Króla zaopatrzeni w internetowy plan miasta kodując wszystko co egzotyczne. Wyjechaliśmy do Tajlandii mimo apelów naszych władz odradzających podróże w ten rejon świata z powodu antyrządowych protestów. I właśnie dziś mamy okazję spotkać przedstawicieli czerwonej rewolucji, którzy rozłożyli się na ulicy zaopatrzeni w czerwone flagi lub czerwone ubranka, jedni mieszkają na tej ulicy inni w te i wewte jeżdżą swoimi ciężarówkami wyrażając w ten sposób swoje niezadowolenie wobec rządu. Jak nam wytłumaczono nie są to protesty skierowane wobec króla, który niezmiennie cieszy się dużym poparciem i jak się nie mylę jest najdłużej rządzącym władcą na świecie. Po drodze spotykamy także grupkę młodzieży, która karmi gołębie. Pewnie miłośnicy miejskich ptaków. Wciskają nam ziarna i proszą, byśmy karmili gołębie, to miłe z ich strony. Za chwilę żądają zapłatę za tę przyjemność karmienia ptaszków, a po zapłacie mają pretensję, że kwota jest niewystarczająca. Tak to właśnie mamy do czynienia pierwszy raz z tzw. naciągactwem w Tajlandii. W prównaniu z Egiptem to jednak nie jest nagminne zjawisko tutaj. Pałac króla robi niesamowite wrażenie, architektura nie przypomina naszego szarego i smutnego gotyku, kolorowe mozaiki, posągi, wieczna zieleń czynią to miejsce atrakcyjne dla turysty z Europy. Powoli zaczynamy odczuwać zmianę klimatu. Nasze ciała, twarz , dłonie, stopy nabrzmiewają, czujemy lekki dyskomfort. Następnie odwiedzamy świątynie leżącego Buddy, zapalamy kadzidełka i obserwujemy buddyjskich mnichów odzianych w pomarańczowe szaty. Przy świątyni Tajowie naklejają na małą figurkę Buddy kawałki złotka, pewnie jakiś buddyjski rytuał.
Budzą we mnie podziw Tajowie, jak widzę plątaninę elektrycznych kabli napowietrznych. Jak oni są w stanie się w tym połapać? Wyruszamy w kierunku świątyni złotego Buddy. Na ulicy obserwujemy depilację za pomocą nitek, niesamowicie sprawne paluszki ma pani kosmetyczka. Stragany przy ulicach są przepełnione kwiatami, które są używane do przystrajania świątyń, do wyplatania girlandów. Inne uginają się od egzotycznych owoców. W dzielnicy chińskiej wyczuwamy lekki odorek unoszący się ze straganów, na których zalegają suszone owoce morza. Powietrze stoi w miejscu, smog zawisa nad miastem. Beti czuje się coraz gorzej, nie może znieść zapachu spalin i gorąca. Coraz więcej czasu spędzamy w sklepach z klimatyzacją, aby do wieczora. Nie możemy odnaleźć drogi do złotego Buddy. Pytani o drogę Tajowie jakby nie orientowali się na planie miasta. Okazało się, że świątynia była za rogiem.
Po złożeniu hołdu posągowi złotego Buddy czas wracać. Na piechotę za daleko, wiec łapiemy tuk-tuka, który za ok. 10 PLN podwozi nas pod hotel.
Odświeżamy się pod prysznicem i ruszamy wieczorem na miasto. Fundujemy sobie tajski masaż za jedyne 12 PLN, który jest o wiele intensywniejszy od naszych. Skusiłem się na fish peeling. Chyba jednak więcej w nim bajeru niż prawdziwych korzyści.
Kolacja w knajpie na Khao san jest przepyszna i kosztuje nie całe 30 PLN na osobę. Bangkok żyje do białego ranna, knajpki, stragany, kluby nocne kuszą przechodniów. Nas kusi już chłodny hotelowy pokoik. Idziemy spać. Jutro wylot do Ao Nang.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (31)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 6.5% świata (13 państw)
Zasoby: 80 wpisów80 6 komentarzy6 1443 zdjęcia1443 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
17.04.2019 - 25.04.2019
 
 
 
08.08.2018 - 29.08.2018