Po przylocie do Bangkoku bierzemy taksówkę i jedziemy na JJ market kupić tajskie specyfiki do gabinetu kosmetycznego. Taksówkarz wiezie nas ok. 45 min. Miejsce oddalone od centrum. Wysadza obok wielopiętrowego domu handlowego, w którym pałętamy się szukając stoiska z kosmetykami opisanego przez właścicielkę salonu masażu w Ao Nang. Nie wydaje się nam, że jest to JJ market. Jemy obiadek. Ceny bardzo niskie w porównaniu do centrum Bangkoku.
Miła Tajka wskazuje nam w końcu drogę do właściwego JJ marketu. Okazuje się, że już po drugiej stronie ulicy znajdujemy wejście do JJ Market! Jest to wielkie targowisko przypominające nasze targowiska na zach. granicy Polski. Blaszane budy, zadaszone przejścia między nimi, każdy znajdzie coś dla siebie. Chodzimy po targu cały dzień robiąc ostatnie zakupy. Podoba nam się to, że nie ma tu wogóle turystów. Niestety stoisko ze specyfikami do masażu jest zamknięte i musimy je zakupić w innym miejscu.
Jak zwykle ciągnę Beti w obszar targu, gdzie sprzedają żywe zwierzątka: rybki, ptaszki, koty, właściwie prawie całe zoo.
Przechadzając się tak między tymi stoiskami Beti przeżywa nagły koszmar. Z dziury ściekowej wyskakuje wielki ciemny szczur, który ociera się o jej nogę. Słyszę głośne, k……., sp………my stąd! Beti ma myszo- i szczuro-fobie. Próbuję ją uspokoić, ale nie udaje mi się i biegiem opuszczamy JJMarket.
Wieczorem idziemy żegnać się z Bangkokiem.